24 Sty Wschód na Wielkim Kopieńcu – suma wszystkich strachów
Pierwszy wschód na Wielkim Kopieńcu. Idealny moment na zmierzenie się z własnymi słabościami.
„Strach w znacznym stopniu rodzi się z tego, co sami sobie wmówimy”
Z głębokiego snu wyrywa mnie ostry dźwięk budzika. Otwieram oczy i rozglądając się wkoło, staram się sobie przypomnieć gdzie jestem i po co mam wstać o tak nieludzkiej porze. Wyglądam przez okno, gdzie rozpościera się czarna noc, na tle której ledwo rysują się dachy domów. Dziś nie pada, więc czas się zbierać i zrealizować plan – wschód na Wielkim Kopieńcu.
O 3:00 w nocy mam problem z przełknięciem nawet mojej ulubionej kawy, nie mówiąc już o śniadaniu. Wciskam więc w siebie coś na siłę. Plecak, kurtka, czołówka…powtarzam sobie wszystko po trzy razy, bo myśli nie chcą się zebrać, a źle byłoby coś pominąć. Towarzyszy mi uczucie, którego nie lubię, ale z którym walczę. Wiadomo noc, więc musi być ciemno, a w lesie jest jeszcze ciemniej, zwłaszcza w takim dużym, tatrzańskim. I na pewno niedźwiedzie postanowią sobie tamtędy przejść, bo przecież nie mają innych dróg, akurat padnie na naszą ścieżkę. A co jeśli nie zdążymy ? Nie mamy wiele do przejścia, ale może się coś wydarzyć, a ja nie lubię zawodzić innych ani siebie… Setki scenariuszy kotłują się w mojej głowie. Staram się je odgonić, wyłączyć funkcję myślenia, włączając jednocześnie działanie. Najbardziej jednak uruchomiła się kumulacja wszystkich strachów tkwiących w człowieku, która dopada w najmniej dogodnym momencie.
Powoli wstaje nowy dzień
W końcu siedzimy w samochodzie i nie ma już odwrotu. Wschód na Wielkim Kopieńcu nie będzie czekał w nieskończoność. Jedziemy więc krętą drogą przez las. I im dłużej wpatruję się przez szybę na mroczną gęstwinę, tym bardziej w mojej głowie pojawia się myśl, co ja robię. Uczucie lęku przed nieznanym zaczyna wiercić mi dziurę, ale siedzę cicho, tak jakbym nie chciała, sama siebie usłyszeć.
Parkujemy w Toporowej Cyrhli , otwieram drzwi auta i uderza mnie ciepłe, pachnące powietrze…Tak przyjemne, że biorę głęboki oddech, jakbym chciała złapać je na zapas. Dawno nie czułam tego przyjemnego, lekkiego powiewu, który nagle jednym muśnięciem rozwiewa wszystkie moje obawy. Dociera do mnie, że moje lęki istnieją tylko w mojej głowie i tylko tam osiągają niebotyczne rozmiary. Wyłączam całkowicie myślenie o tym, co może się wydarzyć i poddaję się nowym przeżyciom.
Wschód słońca na Wielkim Kopieńcu
Mijamy ostatnie zabudowania i stajemy na skraju moich strachów. Las nigdy nie był moim ulubionym miejscem, czułam przed nim paniczny i niewytłumaczalny strach. Myśl o tym, że mogłabym go przekroczyć paraliżowała mnie za każdym razem. Teraz stoję na samym jego skraju, czarną nocą i ten cały niepokój gdzieś zwyczajnie uleciał i nie ma po nim nawet najmniejszego śladu. Mam wrażenie, jakbym otwierała małe, tajemnicze drzwi i przechodziła przez nie do innej krainy, w której dopiero wszystko ma się zacząć, a ja czuję spokój i już nie mogę się doczekać wschodu na Wielkim Kopieńcu.
Do przejścia nie mamy dużo, bo jakieś 330 m do góry. Szukamy zielonych i czerwonych oznaczeń, wzdłuż których mamy podążać. Sęk w tym, że zielonych nie widać nigdzie, amba, rozpłynęły się. I jeszcze niedawno zapewne wpadłabym w panikę, że źle idziemy, ale nie tym razem. Decydujemy się więc na czerwony szlak, który ma doprowadzić nas do Polany Kopieniec i tam wybierzemy dalej kolor zielony.
Kasprowy Wierch w promieniach słońca
W nocy wszystko wygląda inaczej, widzę tylko tyle, ile rozświetla mi czołówka. Skupiam się więc na ostrożnym stawianiu kroków, żeby nie zaliczyć powtórki lotu, którą uskuteczniłam ostatnim razem w Tatrach Zachodnich. Po niedługim marszu widzę w oddali coraz więcej przestrzeni i dociera do mnie, że etap lasu powoli się kończy, a ja nawet raz nie pomyślałam o tym, co się w nim może czaić. Dochodzimy do skraju Polany Kopieniec, gdzie odbijamy pod górkę, za zielonymi już teraz oznaczeniami. Zatrzymuję się na chwilę i spoglądam w niebo…Miliony gwiazd nad moją głową sprawiają, że łzy napływają mi do oczu. Takie uczucie spełnienia, którego w mieście nie można doświadczyć, a o którym się marzy. O chwili, w której nie ma nic oprócz ciszy i migoczących gwiazd na wyciągnięcie ręki. Biorę kolejny głęboki oddech, jakbym chciała zatrzymać tę chwilę i zapach powietrza już na zawsze, ale czas ruszać dalej.
Bransoletka na tle gór o wschodzie słońca
W drodze na Wielki Kopieniec mijamy dwie mniejsze skalne formy, z których widać jak na dłoni budzące się powoli ze snu miasto. Stoję wpatrując się w małe, świetlne punkciki i wyobrażam sobie, co teraz robią ich mieszkańcy. Może piją poranną kawę, albo szykują się do pracy. I nikt z nich, nie ma pojęcia, że my w tej samej chwili jesteśmy tu na górze, zupełnie sami, dziś wolni od szalonego tempa i codziennych trosk. Choć też nie do końca, bo zaczyna towarzyszyć nam wiatr. Jednak wcale mi to nie przeszkadza. Bardzo dawno nie czułam tak przyjemnego, ciepłego powietrza, mimo tego, że podmuchy przybrały już dość konkretnie na sile. Nad morzem zazwyczaj przeszywa mnie chłód, więc cieszę się każdym cieplejszym powiewem.
W dolinach wstaje nowy dzień
Ruszamy już w stronę Kopieńca, żeby spokojnie przygotować się na wschód słońca. Na ten pierwszy, niezapomniany wschód w górach. Na samym szczycie wiatr wieje już tak mocno, że ubieram wszystko co mam w plecaku i wpatruję się w coraz jaśniejsze niebo. Malutka kropeczka zaczyna powoli wychylać się znad horyzontu, rozdzielając niebo na intensywny niebieski i ognisty kolor. Ogarnia mnie wszechobecna cisza i błogie uczucie spokoju. Ta pomarańczowa kulka, która przesuwa się po niebie, rozpalając poszczególne szczyty, sprawia, że stoję w osłupieniu, żeby nie przegapić nawet ułamka sekundy z tego spektaklu. Coraz cieplejsze promienie słońca spływają po zimnych, niedostępnych dotąd ścianach gór, tworząc łagodny krajobraz.
Ulotne chwile o wschodzie słońca
Pierwsze promienie padają na skały
Magia takich chwil jest niezwykle ulotna i chyba to jest w tym tak pociągające. Masz zaledwie kilka minut na bycie sam na sam z tym cudem, który wydarza się każdego dnia i tylko od ciebie zależy czy będziesz w nim uczestniczył. Pora się pożegnać z Wielkim Kopieńcem i przygodą o wschodzie słońca. Wracamy tą samą trasą, żeby zatrzymać się jeszcze na Polanie Kopieniec i zobaczyć, co noc przed nami ukryła. Tatrzańskie szczyty prezentują się majestatycznie, zapraszając do wyruszenia na szlaki. My jednak udajemy się na kawę, odpoczynek i poukładanie sobie w głowie tego, co przeżyliśmy.
Choć w górach nie byłam pierwszy raz, ba, nawet miałam za już za sobą zachody słońca, to wschód na Wielkim Kopieńcu był dla mnie wyzwaniem. Musiałam zmierzyć się z tym, co tkwiło w mojej głowie i co rysowała moja wyobraźnia. A mam ją dość bujną i potrafi namieszać. To co nieznane zazwyczaj budzi nasz lęk, wyolbrzymiamy wówczas problemy, uciekając od nich. Nie warto im się poddawać, każda próba przełamania swoich strachów może skończyć się sukcesem, a my wyjdziemy z niej mocniejsi, z nowymi doświadczeniami. To chęć przeżycia czegoś nowego, poczucia tego na własnej skórze sprawia, że jesteśmy w stanie zaryzykować. Czasem po prostu działajmy, a satysfakcji którą osiągniemy nikt nam nie odbierze.
Mimo, że Wielki Kopieniec nie jest żadnym wybitnym szczytem, to widok z niego zwala z nóg, zwłaszcza o wschodzie, choć pewnie i zachód tutaj musi wyglądać bajecznie. Idealne miejsce na krótką wycieczkę i poobcowanie z ciszą i górskimi szczytami w zasięgu wzroku. A kto wie, może właśnie on stanie się celem, który wybierzecie się swój pierwszy wschód słońca ? 🙂
Brak komentarzy