16 Sie Pierwsze kroki w Bieszczadach. Bukowe Berdo jesienią.
Bardzo długo marzyłam, żeby któregoś dnia postawić swoje pierwsze kroki w Bieszczadach. Bukowe Berdo jesienią wydawało się więc idealnym pomysłem na krótką wycieczkę.
Za oknem lato zawitało na dobre i chyba nadszedł najwyższy czas rozprawić się z… jesienną wycieczką. Wyobraźcie sobie Karkonosze, Śnieżkę i…kumulację pecha, która skutecznie zniwelowała nasze plany. Z wyjazdu nic nie wyszło, bo nie chcieliśmy bardziej kusić losu. Na szczęście nie należę do osób, które zbyt długo rozpaczają z powodu zmiany planów. Szybko też okazało się, że świat nie znosi próżni i w zamian dostałam to, o czym marzyłam od dawna. Po raz pierwszy trafiłam w Bieszczady, a Bukowe Berdo jesienią rozkochało mnie w sobie na dobre.
Po zmianie planów, mknęłam pociągiem na południe Polski, z dala od Karkonoszy i bez świadomości tego, co miało nastąpić. Mieliśmy pokręcić się po okolicznych pagórkach i miło spędzić czas.
– Nie patrz na nawigację – usłyszałam zamykając drzwi samochodu.
– Yhy – rozśmieszyło mnie to, bo i tak nie jestem w stanie rozszyfrować po wbitych współrzędnych dokąd jedziemy, ale grzecznie odwróciłam głowę.
I faktycznie ani szerokość, ani długość geograficzna nic mi nie mówiła, za to zaintrygował mnie długi czas jazdy. 3h w okoliczne górki ? No cóż, czasem z Gdańska do Gdyni potrafię jechać, albo raczej toczyć się 1,5h, więc uśpiło to trochę moją czujność.
Wraz z mijanymi kilometrami naszym oczom zaczął ukazywać się coraz bardziej sielski widok. Miejskie zabudowania zaczęły ustępować falującym, górzystym krajobrazom, a we mnie budziła się coraz większa radość, bo już przeczuwałam, dokąd zmierzamy. Znacie to uczucie, kiedy jesteście tak szczęśliwi, że macie ochotę śpiewać i skakać ? To ja tak miałam, ale dla dobra ogółu nic z tych rzecz nie uskuteczniłam, przynajmniej na głos.
Pierwszy, krótki przystanek zrobiliśmy przy zagrodzie żubrów w Mucznem i niech najlepszym dowodem na całkowite oszołomienie będzie fakt, że zapomniałam z auta aparatu, co nigdy mi się nie zdarzyło. Kto nie ma w głowie, ten ma w nogach i szybko naprawiłam ten błąd. Nie, żebym nigdy nie widziała żubrów i nie mówię o tych na puszkach złotego napoju, bo uwaga! mamy w Gdańsku zoo, ale okalające zagrodę lasy i przestrzeń, zrobiły na mnie duże wrażenie. Spokojne, wręcz leniwe, z malutkimi żubrzątkami leżały skubiąc sobie trawkę. Miły widok dla oka.
Kilka zdjęć i ruszamy dalej, bo moja głowa jest już gdzieś na połoninach. Zaparkowaliśmy samochód na pobliskim parkingu, zarzuciliśmy plecaki i ruszyliśmy. Nie mogłam uwierzyć, że właśnie stoję przed wejściem do lasu, a moje marzenie o Bieszczadach nabiera realnych kształtów.
Ścieżka pięła się zaskakująco łagodnie i chyba było tak przez większą część czasu. Przeszło mi nawet przez myśl „o, te Bieszczady są dla mnie”. No, do czasu, bo jednak na połoninę trzeba się wdrapać i nijak nie da się oszukać dystansu i przewyższeń. Końcowy odcinek jest bardziej wymagający i ja z moją kondycją….wróć, ja bez kondycji przemierzałam go ciężko dysząc 😉 Na szczęście nie jest zbyt długi i spokojnie można go przejść bez większych trudności.
Jesień w Bieszczadach potrafi oczarować
Jak już mogliście się dowiedzieć z wyprawy na Wielki Kopieniec, las nie jest moim ulubionym miejscem. Ten jednak, pełen wysokich, potężnych buków, z przebijającymi się przez nie promieniami słońca, oczarował mnie. Cisza, przyjemne ciepło i zachwycające kolory sprawiły, że ten odcinek drogi minął zaskakująco szybko. Kiedy strzeliste drzewa zaczęły ustępować niższej roślinności wiedziałam, że już za chwilę stanę na połoninie.
Czy mnie zachwyci ? Czy będzie tak, jak sobie wyobrażałam? Nie. Tak nie było. Pierwszy krok w jesienne Bieszczady wmurował mnie dosłownie w podłoże. Stanęłam na skraju i jak zahipnotyzowana wpatrywałam się we wszystko, co mnie otaczało. Podobno zdążyłam wydusić z siebie zachwyt w niecenzuralnych słowach, ale nawet tego nie pamiętam, bo chłonęłam ten widok całą sobą i chyba świat dookoła krążył wtedy poza mną, swoim własnym życiem.
Widok na czerwone, bukowe lasy
Rzeczywistość przerosła moje oczekiwania. Szłam delikatnie gładząc mięciutkie, falujące i skrzące się w promieniach słońca na wietrze trawy. Ogrom przestrzeni i cisza, która wwiercała się w moje uszy na początku mnie sparaliżowały. Czułam się, jak zagubione dziecko, które po raz pierwszy doświadcza czegoś nowego. Oswojenie się z tym zajęło mi chwilę.
Coraz cieplejsze promienie otulają połoniny
Spokojnym krokiem podążaliśmy przez Bukowe Berdo do jego najwyższego punktu, a uczucie przytłoczenia zostało przegnane przez coraz silniejsze podmuchy wiatru. Po dotarciu na miejsce mieliśmy trochę czasu, żeby pozachwycać się widokami. Słońce było już coraz niżej i zaczynało powoli malować ciepłymi barwami otaczający nas krajobraz. Gdyby nie mój kompan nie wiedziałabym, że przede mną tak wspaniale prezentował się Szeroki Wierch, na którym widać było dwóch wędrowców, wielkości mróweczek, dalej w słońcu połyskiwał krzyż na Tarnicy, a cień chował przed nami Krzemień.
Bukowe Berdo jesienią potrafi w sobie rozkochać
Tego dnia nie szliśmy już dalej, bo czekała nas jeszcze droga powrotna, a czas mijał nieubłaganie. Morze falujących traw wprawiło mnie w błogi nastrój, nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam tak szczęśliwa. Czerwone, bukowe lasy, złote trawy i zachodzące słońce, stworzyły niepowtarzalny klimat. Stałam doświadczając tego, o czym marzyłam przez tyle czasu, a łzy same ciekły po policzkach. Dobrze, że bycie zbyt emocjonalną osobą, można łatwo zwalić na wiejący prosto w oczy wiatr. Już doskonale wiedziałam, dlaczego tak bardzo chce się tu wracać.
Słońce nikło powoli za horyzontem i zostało nam już tylko pożegnanie się z jesiennymi Bieszczadami i zejście. Czołówka, skupienie i eliminowanie w głowie niedźwiedzi. Poszło całkiem sprawnie i nim się obejrzeliśmy, staliśmy na skraju lasu. Odetchnęłam z ulgą. I już witaliśmy się prawie z autem, bo została nam do przejścia mała polanka, kiedy w tle rozległ się przeraźliwy dźwięk klaksonu i za nim zdanie „o, może ktoś odgania niedźwiedzia…” Zamarłam w środku, bo oczami wyobraźni ujrzałam go uciekającego akurat w naszym kierunku. Na szczęście strach ma tylko wielkie oczy, a nam udało się bez przeszkód wrócić na parking i do szarej rzeczywistości.
Bieszczadzki zachód słońca na długo zostaje
Bieszczady bez wątpienia mają w sobie coś niezwykłego, co przyciąga i sprawia, że człowiek otwiera tam swoje serce, dusze i umysł. I pewnie każdy odnajduje w nich coś innego, ale jeśli raz poczuł to uczucie na własnej skórze, to już będzie chciał tam wracać. Choćby na jeden, krótki, jesienny dzień…
Kluski Wędrowne
Opublikowano o 07:08h, 17 sierpniaW zeszłym roku, nasz pierwszy raz w Bieszczadach. Pełnia lata, złote trawy, a my płyniemy Caryńską. Zakochani w ten krajobraz, oniemieni z zachwytu. Takie są Bieszczady i oby udało nam się zdobyć jesienną miedź. I zakochamy się od nowa.
Pozdrawiam
Emilia
Opublikowano o 08:02h, 17 sierpniaTak, potrafią w sobie rozkochać. Te trawy, cisza, przestrzeń tworzą niesamowity i niepowtarzalny klimat. Trzymam bardzo mocno kciuki za jesienne, bieszczadzkie barwy, oczarują Was pewnie jeszcze bardziej 🙂 Będę śledzić Wasze wyprawy 🙂
Pozdrawiam serdecznie